Prowadzenie zajęć z angielskiego online to dla mnie nowe doświadczenie, no może nie do końca nowe, bo kilkumiesięczne, ale cały czas odkrywam jakieś nowości :-) Od pewnego czasu chciałam moim uczennicom zaserwować zadania na rozumienie ze słuchu. Był tylko jeden problem, jak udostępnić nagranie, żeby wszyscy słyszeli je tak jak słyszą mnie, kiedy mówię przez mikrofon. Testowałam różne rozwiązanie, włączenie z tak ekstremalnymi jak przyłożenie mikrofonu do głośników, ale nigdy nie było wystarczająco dobrze. Dopiero całkiem niedawno odkryłam narzędzie, które nazywa się Soundflower i całkowicie rozwiązuje ten problem :-) Soudflower instaluje się jako dodatkowe wejście (mikrofon) i wyjście (głośniki) audio. Ale to jeszcze nie wszystko. U mnie (pracuję na Macu) muszę ustawić Soundflower jako główne wyjście audio, czyli tak naprawdę wbudowane głośniki przestają istnieć. W aplikacji, której używam do prowadzenia zajęć, np. GotoMeeting czy Skype korzystam z słuchawek z mikrofonem, więc wszystko doskonale słyszę, bo Soundflower to moje głośniki wbudowane :-) W momencie kiedy chcę, żeby moi uczniowie słyszeli nagranie, to wejście audio (w GotoMeeting lub Skype) zamieniam na Soudflower i klikam PLAY :-) Moi uczniowie nie słyszą mnie (no bo wejściem nie jest już mój mikrofon, a poza tym po co gadać w czasie zadania na słuchanie :-)), ale doskonale słyszą dźwięk płynący z moim głośników, choć ja go nie słyszę, bo płynie on do aplikacji Soudflower. Brzmi skomplikowanie? Nie jest, tylko tak brzmi. A naprawdę działa świetnie :-)
Jak się okazało nie jestem stworzona do prowadzenia bloga. Wszystkim (przynajmniej mnie) wydaje się, że pisanie bloga, to nic wielkiego, a mnie przerosło. Trochę za mało "poukładana" jestem. Wszystko zostawiam na ostatnią chwilę i generalnie rzecz ujmując regularność prowdzenia bloga jest poza moim zasięgiem. Dzisiaj spojrzałam jednak na niego z innej strony. Ponieważ mam problem z archiwizacją danych (szumne słowo), czyli po prostu znajduję coś fajnego, dodaję zakładkę do ulubionych, a potem mam takich zakładek milion i nie wiem, która do czego jest i tracę czas na szukanie tego, co akurat jest mi potrzebne, to pomyślałam sobie, że wykorzystam do tego mojego "bloga" (świadomie w cudzysłowie, bo do bloga to mu jeszcze daleko). Tutaj będę wrzucać wszystkie linki, które w jakikolwiek sposób mnie zaciekawiły z ich krótkim opisem. Jeśli ktoś akurat przeczyta i mu się przyda to super :-) Dzisiaj natknęłam się na bardzo fajne repozytorium obrazów na licencji CC0, czyli takiej, dzięki której można te obrazy dowolnie wykorzystać: kopiować, zmienić, łączyć z innymi materiałami, wykorzystać nawet do celów komercyjnych, a przy tym te obrazy są niesamowicie piękne. Repozytorium nazywa się Unsplash i, aby pobrać zdjęcie nie trzeba się nawet logować :-) Po kliknięciu w "download", obraz otwiera się w nowym oknie i wystarczy kliknąć na nim prawym przyciskiem myszy i wybrać "zapisz jako" i już, można się cieszyć pięknym obrazem :-) ENJOY :-) A tak przy okazji, natknęłam się na to repozytorium całkiem przypadkiem, kiedy szukałam jakichś fajnych wzorów prezentacji w Google Slides. I znalazłam naprawdę fajne :-) ale ponieważ chcę być wreszcie "poukładana", to o tych wzorach w następnym poście. Ania (kolejna) Jantar kiedyś śpiewała: "Najtrudniejszy pierwszy krok, potem łatwo mija rok. Najtrudniejszy pierwszy dzień, sam jutro przekonasz się..." nic bardziej błędnego. Pierwszy dzień, to jest "pikuś" w porównaniu z drugim dniem. Ja już miałam w tym roku, którego, przypomnę, minęła dopiero połowa: - pierwszy dzień biegania - pierwszy dzień rolek - pierwszy dzień diety ( a właściwie trzy pierwsze dni trzech różnych diet) - pierwszy dzień jogi - pierwszy dzień.... Mogłabym tak wymieniać chyba bez końca. I wszystko powyższe kończyło się na pierwszym dniu. Wiem, wiem, to się nazywa słomiany zapał, ale w moim przypadku dużo trafniejszą nazwą jest "kryzys dnia drugiego". Jak przebrnę przez ten potworny drugi dzień, to potem już "z górki" . Dlatego czym prędzej piszę drugiego (no w sumie trzeciego, ale poprzedniego, jednozdaniowego nie biorę pod uwagę) posta, żebym miała tę swoją feralną dwójkę za sobą. Uff... udało się. Przede mną post numer czy ;-) Jest szansa, że mój blog nie umrze śmiercią tragiczną, zabity przez krwiożerczy dzień drugi. Właśnie nauczyłam się dodawać możliwość zapisu do newslettera do bloga. Teraz jestem ciekawa, czy nauka nie poszła w las :-)
Mój pierwszy wpis na blogu ever... Choć tak naprawdę od dawna wiedziałam, że w końcu to się stanie. Zawsze marzyłam, żeby być pisarką, to teraz będę miała namiastkę pisarstwa. Ciekawe tylko jakiej klasy... To może na początek o adresie mojego bloga: anneof.weebly.com. Taki oto aprosdoketon intertekstualny tutaj sobie wymyśliłam, już tłumaczę. Moja ukochana Ania (jedyna, której imię mi nie przeszkadza) to Anne of Green Gables (Ania z Zielonego Wzgórza), a ja jestem Anne of Weebly. Proszę, tak sobie właśnie zabłysnęłam kreatywnością ;-) A tak całkiem przy okazji: wiecie, że "gables", to nie są wzgórza. Ja się dowiedziałam całkiem niedawno i byłam totalnie zaskoczona. Po pierwsze dlatego, że Anne jest moją ukochaną bohaterką, a po drugie (chyba tym razem ważniejsze) jestem anglistką, więc trochę wstyd, że tyle lat żyłam w błędzie. Otóż "gables" to kalenica, czyli najwyższa część dachu, która powstaje po przecięciu dwóch połaci dachowych... hmmm... chyba najlepiej pokażę na zdjęciu I to chyba jak na pierwszy wpis wystarczy :-) Kolejny będzie już taki trochę na "poważniej", bo bardzo chciałaby podzielić się z wami, tym, z czego sama na co dzień korzystam, co mi ułatwia życie nauczyciela oraz taką najzwyklejszą codzienność. Mam nadzieję, że wam się spodoba :-)
|
Parę słów o mnieMam na imię Ania (brrr...) więcej o mnie przeczytacie w zakładce Ania. ArchiwumJeśli chcecie na bieżąco dostawać informacje o nowych wpisach, to zapraszam do zapisania się do newslettera.
|